poniedziałek, 25 lutego 2013

co z tą... wiosną?



Dzisiaj już nareszcie mogę przedstawić dwa nowonarodzone (aczkolwiek już dojrzałe) kubkoocieplacze. Na szczęście zima się jeszcze nie skończyła (co ja gadam??) i się – mam nadzieję – przydadzą. Otóż ci i one.





Łaknąc wiosny i wszystkiego, co z nią związane, poczyniłam pewne kroki ku jej przywołaniu. Oto pierwszy z efektów.



Bardziej może w sumie wielkanocny niż taki tylko wiosenny, ten efekt, ale nie będę przecież gorsza od Lidla czy Biedronki. Tam już króluje wielkanocny motyw od dwóch tygodni, więc nie będę się ociągać i biorę się do roboty!

Znacie to powiedzenie, że szewc bez butów chodzi? Po uszyciu miliona zakładek dla wielu różnych osób i zużyciu kilku przypadkowych karteczek celem zaznaczania stron w książkach aktualnie czytanych – uwaga, uwaga! – zrobiłam sobie zakładkę!





Czy Wy, moi drodzy współtowarzysze mroźnej niedoli, macie sposoby na ocieplenie klimatu? Tańce wojenne, poezja śpiewana, cokolwiek? 

Pozdrawiam,
M.

sobota, 9 lutego 2013

DENK-ooo...? & the extreme makeover - the ZESZYT edition

Dzisiaj temat jakby co najmniej nie do końca związany z rękodziełem... chociaż, gdyby na to inaczej spojrzeć...
No w każdym razie chodzi o tak zwany "Projekt denko". Ostatnimi czasy bardzo popularny wśród bloggerek i - istnieje już taki wyraz? - jutuberek. Dziewczyny przedstawiają zbiór opakowań po produktach kosmetycznych, które udało im się zużyć w danym miesiącu. Moja łazienka, delikatnie mówiąc, zaczyna ginąć pod ilością balsamów, mleczek i innych tego typu rzeczy, którymi, zwłaszcza odkąd jestem konsultantką, ją zagracam.
 No więc postanowiłam przeprowadzić akcję pod kryptonimem DENKO. Na dobry początek zużyłam w końcu niezbyt lubianą odżywkę do włosów. Dumna z siebie jak paw (pawica?) nie wyrzuciłam opakowania, tylko odstawiłam w specjalne miejsce, na którym chciałam zbierać butelki po zmęczonych przeze mnie kosmetykach.
I wtedy, całkiem przez przypadek i niezamierzenie, znalazłam posta mówiącego o projekcie denko. Oryginalne denko, "10 pan project", polega na tym, żeby wyznaczyć sobie cel - 10 kosmetyków, które zalegają w łazience, a które zobowiązuję się zużyć, dajmy na to w ciągu miesiąca. Dziś rano pobiegłam wesoło do szafki w łazience i sprawnym ruchem wyjęłam z niej naręcze rzeczy, które od dawna wołały o pomoc, już nawet nie o moją pomoc, o czyjąkolwiek...
Oto i szczęśliwi kandydaci:


Od lewej: połyskujący balsam do ciała, ujędrniający balsam do ciała, antycellulitowy balsam do ciała, mgiełka do ciała. Pierwszy dogorywa już od nie pamiętam kiedy, ale zostało go już w sumie malutko... Lubię jego zapach i to, że złote drobinki utrzymują się naprawdę długo. Ujędrniająco-wyszczuplający agent towarzyszył mi podczas ubiegłorocznej akcji "chudniemy na wesele!". Czy pomógł - no nie wiem, szczerze wątpię, ale działał mi na psychikę wtedy i wsmarowywałam go zaciekle dwa razy dziennie codziennie. A po weselu znowu zgrubłam i balsam poszedł siedzieć. Stać. Do szafki. Pan "antycellulitowy" jest fajny, bo inne tego typu, które do tej pory miałam, zniechęcały tylko tym durnym uczuciem zimna po zastosowaniu. A ten jest inny i w dodatku pachnie imbirem... No cóż. Mgiełka to pozostałość po ostatnich świętach. W grudniu i tym całym związanym z nim szaleństwie lubię tylko to, że pojawia się pełno super zapachów. Cynamonowy żel pod prysznic, mgiełka do ciała, krem do rąk... No i problem polega tylko na tym, że jeśli tych wszystkich fajoskich rzeczy nie zużyję do 1 stycznia, to prawdopodobnie nie zrobię tego nigdy. Biedna mgiełka.  

Nie wiem, naprawdę nie potrafię pojąć, po co kupiłam ten krem do depilacji. Chyba tylko dlatego, że w Biedronce była promocja i dwa takie kupiłam za dychę. Jeden jakoś zmęczyłam, nawet właściwie nie pamiętam w jakich okolicznościach. Nie cierpię tego typu wymysłów, bo po pierwsze primo jakoś... nie mam czasu, a po drugie primo i tak zawsze muszę po nich robotę poprawiać, więc nerw mi ino rośnie. No ale... A ten peeling do twarzy jest też całkiem spoko, tylko że jakoś w międzyczasie kupiłam sobie mój ulubiony, długo niedostępny z innej firmy, więc ten poszedł w odstawkę.


Pierwszy pomarańczowy - to cudo ma za zadanie dyscyplinować fryzurę i sprawiać, że nawet jeśli zmoknę jak kura na deszczu, to moje włosy i tak będą piękne, gładkie i proste. No nie chciałabym tu nikomu niczego wmawiać, zwłaszcza temu, co wymyślił opis tego balsamu, ale... no dobra, zgoda, może końce się nie puszą i właściwie nawet pozostają w miarę na miejscu. Ale te obietnice to jednak podzieliłabym  na pół.

Coma, Na pół


Następny jest szprej rzekomo chroniący włosy przed promieniami UV i utratą koloru. Nie sprawdzę ochrony UV, a jeśli chodzi o kolor to i tak chyba dość długo utrzymuje się na moich włosach. Szpreja zostało dość mało ale jakoś już nie mam do niego serca. Mgiełka Radical stoi sobie, biedna, już chyba wiek cały. Ale ważność ma, że tak powiem, ważną jeszcze, nawet chyba najdłuższą z całego tutaj towarzystwa, a ja ostatnio zaczęłam używać jej codziennie. Powoli mi się nudzi. Bardzo szybko mi się nudzi. Ostatnia mgiełka, malinowo-hibiskusowa, świetnie pachnie, ale nie na włosach, a w każdym razie nie na moich. Ale na ciele jak najbardziej :)

Nie wiem jak Wy, Szanowni Czytelnicy, radzicie sobie jak dotąd z czytaniem, ale ja już się zmęczyłam pisaniem.

Wracając do denka. Wyznaczam sobie deadline na zużycie tych 10 produktów. Generalnie to pewnie powinien być koniec lutego, ewentualnie 9 marca. Ale bądźmy realistami. Załóżmy, że w moim specjalnym przypadku, to będzie koniec marca. 1 kwietnia okaże się, czy podołałam. Wsparcie duchowe mile widziane!

Na koniec jeszcze, żeby nie było, coś niekosmetycznego. Spieszy mi się już na uczelnię, więc wczoraj dzień cały porządkowałam notatki z pierwszego semestru i zrobiłam sobie zeszyt na nowe notatki. Przerobiłam sobie zeszyt

Zdjęcie przed: 




Zdjęcie po: 






Nic specjalnego, scrapbookingiem bym tego nie nazwała, ale jak mi się znudzi wykład, to chociaż popatrzę sobie na widoczki i pomarzę o Niu Jorku czy Paryżu.

Pozdrawiam i ściskam gratulacyjnie każdego, kto wytrwał do końca. A tego, co zostawi komentarz, to już w ogóle ;))

M.

sobota, 2 lutego 2013

CANDY u Long Red Thread!

Znalazłam informację o nim na fejsie i stwierdziłam, że żal nie spróbować. Dlatego wyraziłam zainteresowanie, informuję o tym wszem i wobec:



TUTAJ można zgłaszać chęć udziału. Osoby nieblogujące również! :) można się zapisywać do 2 marca 2013, a wyniki zostaną ogłoszone 3 marca. Polecam! :))