niedziela, 17 listopada 2013

piątek, 8 listopada 2013

I'm alive! Sort of.

Dzień dobry.
Żyję. Wciąż jeszcze żyję, choć patrząc na bloga, ktoś mógłby zwątpić. No ale jestem, mam się (w miarę) dobrze i nawet! tworzę.

Stworzyłam w tak zwanym międzyczasie kilka rzeczy, fajnych lub niefajnych. Zacznę może od tego, co u mnie ostatnio jest tematem numer jeden - biżuteria. Ręcznie robiona, jedyna, oryginalna i tak dalej. Zamawiam półfabrykaty i działam. Oto co zdziałałam...




Spodobała mnie się ta zabawa z biżuterią. Tym bardziej mi się podoba, że jest dość tania (w stosunku do ceny jednej bransoletki w salonie jubilerskim) i mam mnóstwo możliwości łączenia materiałów, wyboru zawieszek, kolorów, rozmiarów...

To jeszcze nie koniec. Jeszcze tu wrócę. Niedługo. Z nową biżuterią. I może nawet czymś jeszcze...

Peace!
M.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

było i minęło. miesiąc minął i denko minęło.



Denko, denko… i po denku, jak to mówią.

Nastąpił jakże wyczekiwany i upragniony koniec marca. Kosmetyki się zużyły w mniejszym lub większym stopniu (wtajemniczenia). Dwa z nich, dzięki zaangażowaniu kochanej Elizabeth "zużyły się" w ciągu pierwszej godziny od opublikowania posta o zamiarze ich zutylizowania. Dzięki Ci, o Ello mio, właśnie na takie wsparcie liczyłam ;)) 

Tak gwoli ścisłości, wyżej wymieniony koniec marcowego miesiąca, był wyczekiwany i upragniony przeze mnie, jasne to i oczywiste – bo wiosna. Myślę jednakowoż, że te trzy balsamy, cztery mgiełki, peeling i krem czekały na ten dzień jeszcze bardziej. Upragniona wolność! Puste opakowania! Nareszcie! – krzyczały do mnie wczoraj. To było miłe, poczułam się jak bohaterka. Wojowniczka niemal! No kurczę, jednak walczyłam przecież i to walczyłam zawzięcie, sama ze sobą i z brakiem samodyscypliny i wytrwałości mymi. A to nie byle jaka walka. 


Na dowód! Pierwszy z prawej – balsam do włosów, tak zwany ‘dyscyplinujący’ – przelałam do przezroczystej butelki żeby widzieć jak szybko go ubywa. Niestety – jest cholernie wydajny. I przez niego, tak jakby moje denko nie do końca wypaliło. Ale wiecie co. Jak na moje możliwości, poszło mi świetnie. I jestem z siebie dumna. I jest zima…

Kosmetyki się pokończyli, dowody na to zdjęciowe przedstawili, no i co teraz, aaa? 

Aaaa… no to teraz czas wytoczyć cięższe działa.

Niesiona na fali sukcesu mojego pierwszego projektu denko, postanawiam wypowiedzieć następną wojnę (niektórzy nie uczą się na swoich błędach). Tym razem… (chwila nerwowej ciszy) nie będę się wdawać w szczegóły, bo one zanudzają nawet mnie (próbowałam znowu zrobić opis wziętych na celownik ofiar, ale zaczęłam ziewać. Więc chyba nie.). Wyznaczam czas trwania działań wojennych – 30 dni, licząc od dzisiaj, więc zwycięstwo (bo przecież nie przegraną… ) ogłoszę pierwszego maja. 

Nieee, drugiego maja. Pierwszego nie robię!

Po chwili zastanowienia zaczynam się bać, co będzie następne. Któregoś dnia jeszcze wpadnę na pomysł zużycia wszystkich lakierów do paznokci… Może ktoś chciałby przygarnąć kilka??

Umiłowane Czytelniczki (i Ty, Czytelniku, jeśli tam jesteś) – co takiego zagnieździło się w Waszej kosmetyczce i nie chce słyszeć o eksmisji? Sprawdzaliście ostatnio, czy się przypadkiem nie rozmnożyło przez pączkowanie? To się zdarza. Albo tylko ja mam magiczną kosmetyczkę (nie czarujmy się jednak, mili państwo, nie jestem aż tak beznadziejnym i odosobnionym przypadkiem). Wiosna idzie! Czas na zakupy! Ale najpierw denko. 

Pozdrawiam,
M.

P.S. O lakierach do paznokci mówiłam poważnie – oddam w dobre ręce za słone paluszki. Anyone?

P.S.1. Właśnie zarejestrowałam przedziwny, acz przecudowny zarazem fakt - wyświetlona zostałam już tysiąc siedem słownie razy! tank ju, tank ju, gajs!

piątek, 1 marca 2013

29 postów później.

Mój blog obchodzi dzisiaj pierwsze urodziny.

Dwadzieścia dziewięć postów to chyba nie jest jakiś powalający wynik... Około 2 posty miesięcznie. Ale chyba nie chodzi tu o ilość?

Założyłam tego bloga (tak jak jakiś czas temu założyłam profil bloga na fejsie), bo chciałam jakoś podzielić się ze światem tym, co udało mi się stworzyć. Bo mnie osobiście niektóre z rzeczy, które sama zrobiłam, wydają się całkiem fajne, a przede wszystkim, odczuwam ogromną satysfakcję, kiedy wiem, że zrobiłam sobie coś, co można po prostu kupić w sklepie, sama - torebka książkonoszka, kołnierzyk, pierścionek, broszka, kolczyki... Puchnę z dumy, kiedy ktoś komplementuje moje rzeczy - ostatnio koleżanka wyraziła uznanie dla perełkowego pierścionka. Lub kiedy mogę wykonać coś na specjalne zamówienie (zakładki, zawieszki świąteczne, przytulanki - np. Hello Kitty         i Bocian - ostatecznie Bocian jednak do Australii nie poleciał, za to bardzo spodobał się pewnemu polskiemu, lubuskiemu Kotu. Zwłaszcza bocianowe nogi stały się obiektem pożądania), a później dostaję sygnały, że te rzeczy naprawdę dały komuś radość.

Lubię swoje rękodzieło. Jest inne od tego, które widzę na różnych blogach - to pewnie kwestia mojego (w sumie marnego) doświadczenia. Każdy to pewnie widzi inaczej (gusta są jak tyłki, każdy ma swój) i nie każdemu musi się podobać to, co robię. Ale wychodzę z założenia, może trochę samolubnego, że to, co publikuję na moim blogu, dopóki nie obraża nikogo, jest moją własną sprawą - z resztą odpowiada temu nawet nazwa bloga. 

Jakiś miesiąc temu, założyłam na facebooku profil mojego bloga. Jeśli miałabym powiedzieć całkiem szczerze dlaczego - nie wiem. Z próżności? Żeby więcej osób o mnie usłyszało i mnie polubiło? Całkiem możliwe. Kiedy 6 osób   z grona moich najbliższych znajomych polubiło Moje Rzeczy Osobiste, było mi niezmiernie miło. A kiedy tydzień temu Marta - znana również jako GaceK       i moja pierwsza Obserwatorka - którą z tego miejsca serdecznie pozdrawiam, bo do tej pory dzięki niej uśmiecham się pod nosem - polubiła mnie również, nie posiadałam się z radości.

Myślę, że przede wszystkim prowadzę bloga dla siebie. Lubię pisać i sprawia mi to przyjemność. Tak samo jak uszycie czegoś raz na jakiś czas. A jeśli te dwie rzeczy mogę połączyć i podzielić się tym z szerszą publicznością - tym fajniej! 

Myślę, że doczekam drugich urodzin bloga. Może częściej będę dawała jakieś tajne znaki, że żyję i tworzę. A może nie. Pomysłów mi nie brakuje - gorzej     z chęciami do ich wdrożenia w życie. Ale zobaczymy - idzie wiosna, a wraz     z nią odwilż - może mózg mi się odmrozi i przestawi na opcję "żyj i rób coś ze sobą", a ja wpadnę w wir szycia, klejenia i admiralnie tworzenia. Się okaże! 

Pozdrawiam wszystkich. Czytających, lubiących, obserwujących, komentujących i ignorujących też. 

M.


poniedziałek, 25 lutego 2013

co z tą... wiosną?



Dzisiaj już nareszcie mogę przedstawić dwa nowonarodzone (aczkolwiek już dojrzałe) kubkoocieplacze. Na szczęście zima się jeszcze nie skończyła (co ja gadam??) i się – mam nadzieję – przydadzą. Otóż ci i one.





Łaknąc wiosny i wszystkiego, co z nią związane, poczyniłam pewne kroki ku jej przywołaniu. Oto pierwszy z efektów.



Bardziej może w sumie wielkanocny niż taki tylko wiosenny, ten efekt, ale nie będę przecież gorsza od Lidla czy Biedronki. Tam już króluje wielkanocny motyw od dwóch tygodni, więc nie będę się ociągać i biorę się do roboty!

Znacie to powiedzenie, że szewc bez butów chodzi? Po uszyciu miliona zakładek dla wielu różnych osób i zużyciu kilku przypadkowych karteczek celem zaznaczania stron w książkach aktualnie czytanych – uwaga, uwaga! – zrobiłam sobie zakładkę!





Czy Wy, moi drodzy współtowarzysze mroźnej niedoli, macie sposoby na ocieplenie klimatu? Tańce wojenne, poezja śpiewana, cokolwiek? 

Pozdrawiam,
M.

sobota, 9 lutego 2013

DENK-ooo...? & the extreme makeover - the ZESZYT edition

Dzisiaj temat jakby co najmniej nie do końca związany z rękodziełem... chociaż, gdyby na to inaczej spojrzeć...
No w każdym razie chodzi o tak zwany "Projekt denko". Ostatnimi czasy bardzo popularny wśród bloggerek i - istnieje już taki wyraz? - jutuberek. Dziewczyny przedstawiają zbiór opakowań po produktach kosmetycznych, które udało im się zużyć w danym miesiącu. Moja łazienka, delikatnie mówiąc, zaczyna ginąć pod ilością balsamów, mleczek i innych tego typu rzeczy, którymi, zwłaszcza odkąd jestem konsultantką, ją zagracam.
 No więc postanowiłam przeprowadzić akcję pod kryptonimem DENKO. Na dobry początek zużyłam w końcu niezbyt lubianą odżywkę do włosów. Dumna z siebie jak paw (pawica?) nie wyrzuciłam opakowania, tylko odstawiłam w specjalne miejsce, na którym chciałam zbierać butelki po zmęczonych przeze mnie kosmetykach.
I wtedy, całkiem przez przypadek i niezamierzenie, znalazłam posta mówiącego o projekcie denko. Oryginalne denko, "10 pan project", polega na tym, żeby wyznaczyć sobie cel - 10 kosmetyków, które zalegają w łazience, a które zobowiązuję się zużyć, dajmy na to w ciągu miesiąca. Dziś rano pobiegłam wesoło do szafki w łazience i sprawnym ruchem wyjęłam z niej naręcze rzeczy, które od dawna wołały o pomoc, już nawet nie o moją pomoc, o czyjąkolwiek...
Oto i szczęśliwi kandydaci:


Od lewej: połyskujący balsam do ciała, ujędrniający balsam do ciała, antycellulitowy balsam do ciała, mgiełka do ciała. Pierwszy dogorywa już od nie pamiętam kiedy, ale zostało go już w sumie malutko... Lubię jego zapach i to, że złote drobinki utrzymują się naprawdę długo. Ujędrniająco-wyszczuplający agent towarzyszył mi podczas ubiegłorocznej akcji "chudniemy na wesele!". Czy pomógł - no nie wiem, szczerze wątpię, ale działał mi na psychikę wtedy i wsmarowywałam go zaciekle dwa razy dziennie codziennie. A po weselu znowu zgrubłam i balsam poszedł siedzieć. Stać. Do szafki. Pan "antycellulitowy" jest fajny, bo inne tego typu, które do tej pory miałam, zniechęcały tylko tym durnym uczuciem zimna po zastosowaniu. A ten jest inny i w dodatku pachnie imbirem... No cóż. Mgiełka to pozostałość po ostatnich świętach. W grudniu i tym całym związanym z nim szaleństwie lubię tylko to, że pojawia się pełno super zapachów. Cynamonowy żel pod prysznic, mgiełka do ciała, krem do rąk... No i problem polega tylko na tym, że jeśli tych wszystkich fajoskich rzeczy nie zużyję do 1 stycznia, to prawdopodobnie nie zrobię tego nigdy. Biedna mgiełka.  

Nie wiem, naprawdę nie potrafię pojąć, po co kupiłam ten krem do depilacji. Chyba tylko dlatego, że w Biedronce była promocja i dwa takie kupiłam za dychę. Jeden jakoś zmęczyłam, nawet właściwie nie pamiętam w jakich okolicznościach. Nie cierpię tego typu wymysłów, bo po pierwsze primo jakoś... nie mam czasu, a po drugie primo i tak zawsze muszę po nich robotę poprawiać, więc nerw mi ino rośnie. No ale... A ten peeling do twarzy jest też całkiem spoko, tylko że jakoś w międzyczasie kupiłam sobie mój ulubiony, długo niedostępny z innej firmy, więc ten poszedł w odstawkę.


Pierwszy pomarańczowy - to cudo ma za zadanie dyscyplinować fryzurę i sprawiać, że nawet jeśli zmoknę jak kura na deszczu, to moje włosy i tak będą piękne, gładkie i proste. No nie chciałabym tu nikomu niczego wmawiać, zwłaszcza temu, co wymyślił opis tego balsamu, ale... no dobra, zgoda, może końce się nie puszą i właściwie nawet pozostają w miarę na miejscu. Ale te obietnice to jednak podzieliłabym  na pół.

Coma, Na pół


Następny jest szprej rzekomo chroniący włosy przed promieniami UV i utratą koloru. Nie sprawdzę ochrony UV, a jeśli chodzi o kolor to i tak chyba dość długo utrzymuje się na moich włosach. Szpreja zostało dość mało ale jakoś już nie mam do niego serca. Mgiełka Radical stoi sobie, biedna, już chyba wiek cały. Ale ważność ma, że tak powiem, ważną jeszcze, nawet chyba najdłuższą z całego tutaj towarzystwa, a ja ostatnio zaczęłam używać jej codziennie. Powoli mi się nudzi. Bardzo szybko mi się nudzi. Ostatnia mgiełka, malinowo-hibiskusowa, świetnie pachnie, ale nie na włosach, a w każdym razie nie na moich. Ale na ciele jak najbardziej :)

Nie wiem jak Wy, Szanowni Czytelnicy, radzicie sobie jak dotąd z czytaniem, ale ja już się zmęczyłam pisaniem.

Wracając do denka. Wyznaczam sobie deadline na zużycie tych 10 produktów. Generalnie to pewnie powinien być koniec lutego, ewentualnie 9 marca. Ale bądźmy realistami. Załóżmy, że w moim specjalnym przypadku, to będzie koniec marca. 1 kwietnia okaże się, czy podołałam. Wsparcie duchowe mile widziane!

Na koniec jeszcze, żeby nie było, coś niekosmetycznego. Spieszy mi się już na uczelnię, więc wczoraj dzień cały porządkowałam notatki z pierwszego semestru i zrobiłam sobie zeszyt na nowe notatki. Przerobiłam sobie zeszyt

Zdjęcie przed: 




Zdjęcie po: 






Nic specjalnego, scrapbookingiem bym tego nie nazwała, ale jak mi się znudzi wykład, to chociaż popatrzę sobie na widoczki i pomarzę o Niu Jorku czy Paryżu.

Pozdrawiam i ściskam gratulacyjnie każdego, kto wytrwał do końca. A tego, co zostawi komentarz, to już w ogóle ;))

M.

sobota, 2 lutego 2013

CANDY u Long Red Thread!

Znalazłam informację o nim na fejsie i stwierdziłam, że żal nie spróbować. Dlatego wyraziłam zainteresowanie, informuję o tym wszem i wobec:



TUTAJ można zgłaszać chęć udziału. Osoby nieblogujące również! :) można się zapisywać do 2 marca 2013, a wyniki zostaną ogłoszone 3 marca. Polecam! :))

piątek, 25 stycznia 2013

pierwsze ćwiekowe próby i perły.

Wszyscy uwielbiają ćwieki... więc wykorzystałam je i ja.

broszka i kolczyki


I na perły mnie wzięło... jakoś :)


broszka i pierścionek.

Ostatnich wytworów dwa zdjęcia, bo w różnym oświetleniu wyglądają zupełnie inaczej, a w ogóle to mój aparat uparł się jak ten baran i choćbym nie wiem w jakim świetle robiła zdjęcie, to te rzeczy nawet w połowie nie wyglądają tak, jak na żywo. Wdech i wydech, i wcale się nie denerwuję.

Zamówiłam sobie ćwieki na allegro... i będę kombinować. Coś pozytywnego z tego wyjdzie, mam nadzieję :)

pozdrawiam,
M.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

zainspirowałam się!

Będąc ostatnio w empiku, znalazłam niechcący pewną Rzecz. Wygląda ona, ta Rzecz, mniej więcej tak...

zdjęcie zrobione ukradkiem... pełna konspiracja... Mama mnie osłaniała. i pukała w głowę przy okazji, że niby bez sensu ta konspira.


Rzecz jest książkonośną Rzeczą. Ma uszy i w ogóle. Admiralnie rzecz biorąc, Rzecz jest dość atrakcyjnym gadżetem, w dodatku nawet nie takim drogim - kosztuje 15,99. Można przebierać w kolorach i napisach (zrobiłabym więcej zdjęć, ale znudziła mi się konspiracja).

Podsumowując, Rzecz fajna i przydatna. Że wcześniej na to nie wpadłam, kombinując etui na klucze, okulary, telefony, dokumenty i milion innych obiektów?? No to w końcu, zainspirowana, zaraz po powrocie do domu, zaczęłam tworzyć. I stworzyłam!








W sumie preferuję torebki, które mieszczą w sobie wszystko, czego potrzebuję, bo lubię mieć wolne ręce, ale co tam. Mam własną, oryginalną, książkonoszkę.

Pozdrawiam,
M.

niedziela, 6 stycznia 2013

jak wszyscy, to ja też.

Szał na kołnierzyki wciąż nie mija - a raczej ciągle wzrasta - więc ja też zapragnęłam mieć takie fajne coś. Szybciej i mniej nerwowo byłoby sobie po prostu kupić, ale przecież 'dlaczego mam kupować, skoro sama sobie zrobię taki, jaki będę chciała!'. Szybko pożałowałam, no ale skoro już zaczęłam, to i skończyłam. Et voila! 







A skoro już przy biżuterii jesteśmy...

dla Princess, bo chciała :)

dla mnie, bo chciałam. chociaż zarówno serduszko, jak i poniższy pierścionek bardziej przypadły do gustu trzyletniej Księżniczce, bo idealnie pasowały do jej korony. przepraszam, diademu :)


W planach mam jeszcze jeden kołnierzyk. Oraz kilkanaście innych rzeczy... a co z tego wyjdzie, to się okaże.

Pozdrawiam,
M.